05. Pieśń niewinności
2022-07-12
Pieśń niewinności
W pierwszym okresie Łucja, jak już wspomnieliśmy, nie czuła szczególnej sympatii do małych kuzynów ze względu na ich usposobienie, szczególnie w przypadku Hiacynty, tak draż-liwej i obrażalskiej.
Hiacynta i Franek żywili natomiast od najwcześniejsze-go dzieciństwa wyraźną sym-patię do Łucji i szukali jej towarzystwa, zapraszali do swoich zabaw, woleli ją od innych dzieci.
Przy domu Łucji był ogród albo warzywnik, jak kto chce, a w głębi - wśród migdałowców, oliwek i kasztanów - studnia przykryta wielkimi kamiennymi płytami. Ta studnia była dla dwojga malców rodzajem upragnionej oazy i gorąco namawiali Łucję, żeby tam z nimi chodziła śmiać się i bawić, a potem opowiadali kolejno "historie", które poprzedniego wieczoru usłyszeli od mamy przy domowym ognisku, gdzie mijały im godziny pełne szczęścia.
Jedną z ulubionych zabaw, bardzo popularną także wśród większych dzieci w tym odległym zakątku Aljustrel, była gra w fanty. Wygrywający miał prawo wydać przegrywającemu dowolny rozkaz, ten ostatni zaś musiał rozkaz spełnić jako pokutę. Hiacynta zwykle polecała innym gonić motyle albo zbierać kwiaty. Kiedy pewnego dnia wygrała Łucja, Hiacynta musiała za pokutę pójść do izby, gdzie jej braciszek siedział przy stole coś pisząc i pocałować go. Utrapione dziecko wyrwało się i wskazując na wiszący na ścianie Krucyfiks wykrzyknęło:
- Dlaczego nie każesz mi raczej pocałować Pana Boga?
Łucja chętnie zgodziła się na zamianę pokuty.
- Doskonale, wejdź na krzesło, zdejmij krzyż, a potem pocałujesz Go trzy razy klęcząc, raz za Franka, raz za mnie i raz za siebie.
- Jezusa - wykrzyknęło dziecko w porywie czułości pocałuję tyle razy, ile tylko zechcesz!
A kiedy zdjęła krzyż ze ściany, zaczęła go całować i tulić do piersi z takim oddaniem, że wiele lat później, dorosła już Łucja, powiedziała, iż nigdy nie zapomniała tej wzru-szającej sceny.
(c.d.) Hiacynta zaczęła wpatrywać się w święty obraz w milczeniu i jej twarzyczka spoważniała; potem zwracając się do kuzynki, spytała zbolałym głosem:
- Czemu Pan Bóg jest przybity gwoździami do krzyża?
- Bo umarł za nas! - odparła z powagą Łucja.
A Hiacynta zażądała stanowczo: - Powiedz mi, jak to było!
Maria Róża dos Santos miała zwyczaj, szczególnie w długie zimowe wieczory, gromadzić dzieci wokół ognia i opowiadać im najważniejsze fragmenty ze Starego i Nowego Testamentu - oczywiście w tym o Męce i Śmierci Odkupiciela - tak jak nauczyła się ich, kiedy sama była dzieckiem, od rodziców w domu i od proboszcza w kościele, a mówiła z taką żarliwością i barwnością, jakie potrafi dać cudownym historiom naszej wiary tylko ten, kto do głębi duszy czuje, że są żywe i ważne. A ponieważ Łucja słuchając tych wzruszających historii otwierała szeroko serce i nastawiała uszu i miała, co więcej, pamięć tak dobrą, że pamiętała prawie każde ich słowo, nie sprawiło jej trudności spełnienie prośby kuzynki.
A Hiacynta słuchała zachwycona i wzruszona pełnej bólu opowieści, płacząc przy tym ze współczucia... I zrobiła ona na niej tak wielkie wrażenie, że chciała co jakiś czas słuchać jej od nowa, za każdym razem tonąc w łzach i wykrzykując:
- Biedny Pan Jezus!... Nigdy nie zgrzeszę; nie chcę, żeby Pan Jezus cierpiał!
Trójka naszych milusińskich lubiła także przyglądać się płomiennym zachodom słońca i liczyć na wyścigi gwiazdy na niebie.
Czym mogą być gwiazdy? Zastanawiali się nad tym i w końcu znaleźli odpowiedź, jak zawsze znajduje ją ten, kto szuka z sercem pełnym niewinności. Gwiazdy to lampki zapalone przez anioły w oknach nieba, by ogłaszać stworzeniom wielkie święto, jakie co noc odprawia się tam w górze, w królestwie błogosławionych.
Słońce, tak jaśniejące, że nie można na nie patrzeć, było lampą Pana Boga. Księżyc, tak spokojny i wstydliwy, lampą Matki Boskiej.
(c.d.) W tym czasie Łucja osiągnęła ósmy rok życia i miała, zgodnie z miejscowymi zwyczajami, zacząć pracować podobnie jak wszyscy jej rówieśnicy, to znaczy paść owce.
Powiedziała o tym swoim małym przyjaciołom:
- Moi mili, koniec z zabawami. Mama chce, żebym zaczęła pędzić owce na pastwisko...
Hiacynta i Franek byli tak przygnębieni na myśl o przymusowym rozdzieleniu, że pobiegli do mamy z prośbą, żeby także im pozwoliła chodzić z kuzynką za owcami.
Olimpia Marto ani myślała się na to zgodzić; żeby tacy malcy chodzili przez cały dzień po górach pod opieką ośmioletniej dziewczynki! Jeszcze nie oszalałam!...
Ale tak nalegali, tak prosili, tak zaklinali, że w końcu, zdając się na roztropność Łucji, spełniła ich pragnienie i zgodziła się, żeby dołączyli do niej pilnując przy tym kilka owiec, które miała.
Jakże byli uszczęśliwieni!
Co rano wstawali wcześnie, szli do owczarni, razem odmawiali Ojcze nasz i Anioł Pański, tak jak podpowiedziała im mama, a potem gromadzili całe stado i ruszali uszczęśliwieni w stronę otwartych przestrzeni oświetlonych pierwszymi promieniami słońca!
Wraz z nowym rodzajem życia zmieniły się także ich zabawy.
Pewnego dnia Hiacynta, wołając głośno Łucję z wysokości skały, na którą się wdrapała, usłyszała ku swemu zaskoczeniu, że jej głos powtarza wyraźnie to imię w głębi doliny.
Zawołała raz jeszcze, a echo - echo wierne i wspaniałe - odpowiedziało jej gdzieś z dołu, jakby jakaś inna Hiacynta tylko tam czekała, żeby zawtórować.
Taką jej to zrobiło przyjemność, że zabawa w echo stała się jej ulubionym zajęciem, i uczyniła z niej codzienną rozrywkę całej trójki.
Tak więc zaczęli - podczas gdy owce spokojnie skubały trawę - szukać najwyższych wzniesień, wspinać się na nie i stamtąd wykrzykiwać kolejno imiona, tyle imion... imię tatusia i mamusi, braci i sióstr, znajomych... wszystkie imiona, jakie znali, gdyż lubili wsłuchiwanie się w głos Hiacynty, Franka, Łucji, niewidocznych, ukrytych gdzieś w głębi doliny i powtarzających te imiona tak wyraźnie.
Bawiąc się tak niezliczoną ilość razy Hiacynta spostrzegła, że imię Maria rozbrzmiewa najlepiej ze wszystkich; poczęła więc wykrzykiwać, prawie śpiewająco:
"Maria!... Mariaaa!... Mariaaa!... " A potem odmawiać na cały głos Zdrowaś Maryja w całości, zdanie po zdaniu, ale z przerwami, tak by także echo mogło powtórzyć modlitwę w całości, słowo po słowie, bez trudu...
"Fatima", I. Felici.