08. Przebudzenie
2022-07-12
Przebudzenie
Wbrew wszelkim logicznym przypuszczeniom, cud nie wytworzył w duszach dzieci żadnych oznak wstrząsu. Kiedy ocknęły się z ekstazy, spojrzały po sobie, jakby chcąc zobaczyć jedno drugie na nowo. Promieniowały światłem.
Cała trójka widziała doskonale piękną Panią, tyle że Franek słyszał jedynie głos Łucji; Hiacynta słyszała wszystko, ale nie otworzyła ust, natomiast Łucja rozmawiała z Panią przez prawie dziesięć minut.
Tak czy inaczej była to dla nich wszystkich niezapomniana wizja. Ale... gdzie są owce? Pierwszy dostrzegł je Franek. W głębi doliny, pasące się na pólku ciecierzycy...
Cóż za zniszczenie i jakie cięgi, gdyby ten szorstki człowiek, właściciel ciecierzycy spostrzegł szkody...
Pobiegli je wygonić i, możemy sobie wyobrazić ich zadowolenie, kiedy stwierdzili, że "nie widać, żeby coś jadło ciecierzycę..."
Zapędzili owce na łąkę, a potem... Potem jak mogliby spędzić czas, który pozostał do wieczora?
Na zabawę nie mieli teraz najmniejszej chęci i właściwie żadne z nich nie miało też chęci na rozmowy.
Ich dusze pozostawały w kontakcie z Tajemnicą. To, co zobaczyli i usłyszeli, nadal zniewalało ich i w głębi swoich istot czuli wielką błogość. Była to jedna z tych szczęśliwych chwil, o których powiada się, że muszą niestety ulec zniweczeniu albo przeminąć... Jak piękny sen.
Jedynie Hiacynta co jakiś czas przerywała nastrój oczarowania, ale dlatego tylko, że szczęście przepełniało jej serce. Wykrzykiwała: "Och, jaka piękna Pani! Och, jaka piękna Pani!"
(c.d.) Łucja zrozumiała, że po powrocie do domu jej kuzynka nie będzie potrafiła się oprzeć wybuchom radości a przecież - uważała Łucja - należy zachować najbardziej absolutną tajemnicę, żeby uniknąć powątpiewania, kłopotliwych pytań i bury. Dlatego prosiła gorąco Hiacyntę i Franka, żeby nie mówili nic, ani słowa, i uzyskała od nich wielokrotne najszczersze zapewnienia. O zmierzchu wrócili do Aljustrel. Zanim się rozstali jeszcze jedno zalecenie: "Rozumiemy się", któremu wtórowało ostatnie zapewnienie: "Rozumiemy się! W porządku!"
Kiedy jednak Hiacynta dotarła do domu, poczuła, że tajemnica zaczyna w jej duszy przypominać potok, który coraz bardziej przybiera i coraz mocniej napiera na groble, aż je przełamuje. Miała najlepszą wolę, żeby milczeć, ale siły ubywało jej z każdą minutą. Wreszcie pobiegła do mamy i zarzucając jej ramiona na szyję wykrzyknęła jednym tchem:
- Mamusiu, dzisiaj w Cova da Iria widziałam Matkę Boską!
Pani Olimpia przyjęła wiadomość wybuchem śmiechu. - Posłuchajcie, ja Ją widziałam - nalegała dziewczynka, pochylając ze wstydu głowę. I po chwili dodała:
- Mamo, ja i Franek idziemy odmówić różaniec.
Matka Boska nam kazała... trzeba codziennie odmawiać różaniec, bo tego chce Matka Boska! ...
Prawdopodobnie właśnie to polecenie odmawiania różańca i skrupulatność, z jaką dwójka dzieci zaczęła zaraz spełniać swój obowiązek, skłoniły panią Olimpię do podejrzewania, że nie chodzi tutaj tylko o zwykłą dziecinadę. Faktem jest, że później, podczas kolacji, zaczęła wypytywać Hiacyntę, a ta w obecności całej rodziny opowiedziała ze szczegółami wszystko, co wydarzyło się w Cova da Iria, podczas gdy jej braciszek, zdecydowany dochować wierności obietnicy, że nic nie powie, ale jednocześnie nie mogąc zaprzeczyć temu, co mówiła siostra, ciągle potakiwał i potwierdzał wszystko gestami.
I tego wieczoru na tym się skończyło.
(c.d.) Ale łatwo można się domyślić, że następnego ranka Olimpia natychmiast po przebudzeniu pobiegła do Marii Róży, żeby dowiedzieć się, czy Łucja po powrocie z pastwiska o czymś opowiadała.
Nie, Łucja, wierna umowie, nie puściła pary z ust i dopiero teraz, nie mając wyjścia i widząc, że zaprzeczanie na nic się nie zda, potwierdziła i uzupełniła opowieść kuzynów.
Będąc z natury raczej rezolutna i impulsywna, Maria Róża już miała chwycić córkę za włosy i wybić jej z głowy wszystkie te bzdury, ale zdołała się pohamować i powiedziała tylko:
- Jeszcze się porachujemy.
Jak każdego ranka trójka dzieci udała się z owcami na pastwisko.
Kiedy dotarli do umówionego miejsca, Hiacynta, która była zawsze pierwsza do wymyślania zabaw, wspięła się na skałę i siedziała tam zupełnie sama.
Zdziwiony Franek zapytał: - Hiacynto, nie bawisz się?
- Nie mam dzisiaj ochoty - odparła.
- Dlaczego?
Bo myślę, że Pani kazała nam odmawiać różaniec i dokonywać ofiar za nawrócenie grzeszników. Odtąd, kiedy odmówimy różaniec, trzeba będzie odmówić jeszcze całe Zdrowaś Maryja i Ojcze nasz. Ale co z ofiarami?
Poważny problem, którego nie potrafił rozwiązać nikt z trójki.
Dopiero Franek, po dłuższym rozważaniu sprawy rozwiązał go na swój sposób, to znaczy na sposób ośmioletniego pastuszka.
- Dobrze! - powiedział - Oddamy nasze jedzenie owcom i w ten sposób złożymy ofiarę.
Propozycja została jednogłośnie przyjęta i był to ich pierwszy dzień postu.
(c.d.) Mamy więc pierwszy wyraźny i nieomylny skutek objawienia: zrozumienie wartości ofiary. Do poprzedniego dnia rozumieli ważność i obowiązek modlitwy, gdyż byli dziećmi dobrze wychowanymi, czystymi i pobożnymi, ale trudno byłoby im wyjść poza modlitwę, byli bowiem jeszcze trójką zwyczajnych dzieci, którym tajemnicza osoba zechciała zapowiedzieć, że "Najświętsze Serca Jezusa i Maryi mają wobec nich zamysły miłosierdzia".
Kiedy nadszedł wieczór, wrócili do domu z pustymi żołądkami, ale z sercami pełnymi szczęścia, nie podejrzewając nawet, że w Aljustrel zaczyna się o nich mówić.
"Co za historia!... I cóż wymyśla ta trójka małych oszustów!... Jak można sobie pozwolić na takie niegodziwe żarty?... To szarganie świętości... A ci żartują sobie z Matki Boskiej... Czy nie mają rodziców, żeby przywołali ich do porządku!..."
Takie mniej więcej były komentarze, trochę szydercze, trochę oburzone. I prawdopodobnie ich echo dotarło także do uszu oskarżonych, kiedy szli między domami. Niewinna zapowiedź tego, co będą musieli przejść później.
Na szczęście w domu Hiacynty i Franka wszystko zdawało się przebiegać normalnie. U Łucji natomiast wyczuwało się nadciągającą burzę, która miała się rozpętać dzień lub dwa później, kiedy Maria Róża, rozdrażniona plotkowaniem sąsiadów, niegodziwymi i tendencyjnymi komentarzami, a także sytuacją, w jakiej sama się znalazła, jakby ona była przyczyną wszystkiego, najpierw pokłóciła się z proboszczem, a potem wszystko spadło na Łucję, nakrzyczała bowiem na nią i nie możemy powiedzieć w tym przypadku, że miała "świętą rację".
Łucja miała wyznać za wszelką cenę, że skłamała, i przeprosić publicznie za to, że oszukała ludzi.
Jakże biedna Łucja mogłaby skłamać wyznając, że skłamała?
Skoro widziała, dlaczego miała powiedzieć, że oszukała ludzi?... Nigdy nie przyszło jej nawet do głowy, żeby kogoś oszukać.
- Tak więc - ucięła matka, całkiem wytrącona z równowagi - daję ci dzień do namysłu! Idź z owcami i pasąc je zastanów się nad sobą. Albo jeszcze dzisiaj wieczorem, kiedy wrócisz, pójdziesz do tych, których oszukałaś, przyznasz się do wszystkiego i przeprosisz, albo...
Nie skończyła swojego przemówienia, ale zwieńczyła je gestem, który mógł oznaczać: "Albo urwę ci głowę".
(c.d.) Łucja, łkając otworzyła owczarnię, wypędziła swoje przyjaciółki owieczki, które obroniłyby ją, gdyby tylko umiały mówić, i ruszyła w stronę gór.
Kuzyni już tam na nią czekali. Kiedy zobaczyli, jak nadchodzi udręczona i z oczami pełnymi łez, czym prędzej zaczęli wypytywać, co się stało.
- Moja mama - odparła - chce za wszelką cenę, żebym powiedziała, że kłamałam. Ale jak ja to mogę zrobić?
Zdaje się, że to zmartwienie szczególnie poruszyło Franka, bo zaraz odwrócił się do Hiacynty i zaczął jej przyganiać:
- Sama teraz widzisz, to wszystko przez ciebie. Gdybyś nic nie mówiła...
Wtedy również Hiacynta zaczęła płakać i uklęknąwszy przepraszała i obiecywała, że już nigdy nic nikomu nie powie.
Łucja raczej niechętnie musiała wracać tego dnia do domu z pastwiska, obracając ciągle na wszystkie strony w myślach groźny dylemat matczyny: "Albo przyznasz się do kłamstwa, albo..."
...Albo co?
Byłoby lepiej, gdyby ta niedobra Hiacynta dotrzymała słowa, obeszłoby się bez wszystkich tych przykrości, ale skoro jest jak jest, nie skłamie za żadną cenę.
Matka chwaliła się zawsze, że nigdy nie wybaczyła swoim dzieciom najmniejszego kłamstwa. Czemu więc twierdzi teraz, że Łucja powiedziała takie wielkie kłamstwo?
Nie, przecież nie skłamałaby i wszystko, co ją czeka - kara, szyderstwo, obmowy, cięgi - ofiaruje Bogu jako zadośćuczynienie za grzechy, tak jak żądała tego Pani i jak Łucja przecież Jej obiecała...
Ale ani tego wieczoru, ani w ciągu następnych dni nie zdarzyło się nic złego. Groźba Marii Róży pozostała na razie w zawieszeniu.
Być może ktoś obdarzony zdrowym rozsądkiem (kto to wie, może sam proboszcz Fatimy) doradził jej, żeby działała ostrożnie... albo dzieci oszukały się rzeczywiście i sprawa zakończy się sama, albo widziały coś naprawdę, a wtedy...
Tak czy inaczej na "cięgi" zawsze będzie czas...
"Fatima", I. Felici.