19. Taniec słońca
2022-07-12
Taniec słońca
Zbliżał się 13 października, to znaczy dzień, kiedy, zgodnie z twierdzeniem wizjonerów, miała po raz ostatni ukazać się w Cova da Iria Matka Boska, która - jak usłyszeli z Jej ust - miała dokonać wielkiego cudu, aby wszyscy uwierzyli.
Szczególność zapowiedzianego wydarzenia, entuzjazm i oczekiwania pielgrzymów, którzy uczestniczyli w poprzednich objawieniach i którzy przysięgali, że widzieli rzeczy cudowne, a także hałaśliwa reklama w prasie liberalnej i masońskiej, chociaż robiona z myślą o pomniejszeniu wagi wydarzenia lub po prostu zdyskredytowania i ośmieszenia osób i faktów minionych i przyszłych, wzbudziły w końcu w całej Portugalii niesłychane zainteresowanie i podniecenie.
Cova da Iria, pasterze, sam cud - wszystko to stało się tematem dnia. Mówiono o tym w domach, na polach, w urzędach, kawiarniach, na ulicach... mówiono także w kręgach polityków i w instytucjach publicznych. Rozchodziły się także niepokojące pogłoski, nie wiadomo przez kogo puszczone w obieg, ale z całą pewnością nasączone jadem przez tych, którzy z trudem przełykali gwałtowny przybór ogromnego potoku pobożności porywającego cały naród:
"Obok wizjonerów wybuchnie w chwili rzekomego objawienia bomba i dojdzie do masakry".
"Jeśli nie nastąpi cud, zapłacą za to pasterze i wszyscy ich zwolennicy".
Cały ten zgiełk wzmagał trwogę i wprowadzał zamęt przede wszystkim w rodziny wizjonerów, które zadawały sobie z niepokojem pytanie: "A jeśli naprawdę nic się nie zdarzy?"
(c.d.) Państwo Marto zamierzali pozwolić, żeby dzieci poszły same, mając nadzieję, że być może im tłum nie uczyni nic złego, podczas gdy oni, gdyby się tam znaleźli, nie uszliby przed linczem.
Matka Łucji po prostu bała się, a ponieważ nie wydawało jej się rzeczą ostrożną pójść za radą krewnych i albo pozwolić dziewczynce iść samej, albo ukryć się wraz z nią w jakimś zapadłym zakątku, postanowiła przywrócić spokój duszy swojej i córki dzięki dobrej spowiedzi, a następnie powierzeniu się Opatrzności...
Pośród całego tego zamętu dzieci - i tylko one - zachowywały przez cały czas spokój jakby cała wrzawa ich w żaden sposób nie dotyczyła.
Dlaczegóż cud miałby się nie zdarzyć, skoro obiecała go Matka Boska?
Bomby?... Krzywdę zrobiłby tylko sobie ten, kto by je rzucił! Jeśli o nie same chodzi: "Cóż to za szczęście móc wstąpić wraz z Matką Boską do raju!..."
W obliczu takiego argumentu jest się bezradnym, nawet gdy ma się bomby.
Dwunastego października ze wszystkich stron zaczęli napływać ludzie. Po południu drogi były przepełnione. Grupy pielgrzymów szły boso śpiewając różaniec. Tysiące ludzi przygotowywało się do spędzenia nocy pod gołym niebem, chociaż pora roku była mało do tego odpowiednia: byleby tylko zająć nazajutrz "dobre miejsce".
(c.d.) Ranek 13 października wstał ciężki, szary, smutny. Przez całą noc kropiło i padało nadal. Drogi pokrywało błoto, a Cova da Iria była jedną kałużą, i wszyscy, którzy przybyli poprzedniego wieczoru, przemokli do suchej nitki.
Mimo to pod ołowianym niebem napływały dalsze tłumy, aż do granic możliwości - samochodami, powozami, wozami, na rowerach lub na własnych nogach trzymając nad głowami parasole, z których spływała woda... Byli to mieszkańcy Oporto, Coimbry, Lizbony i nie brakowało nawet specjalnych wysłanników najpopularniejszych gazet. Około wpół do dwunastej czekało na miejscu ponad sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Posłannictwo głoszone żałosnymi głosami trojga pastuszków miało szerszy oddźwięk niż królewskie edykty.
Na kwadrans przed południem przybyli w towarzystwie pełnych niepokoju matek wizjonerzy, tym razem ubrani odświętnie.
- Są, są! - krzyczano ze wszystkich stron. Tłum rozstąpił się z szacunkiem, żeby dać im przejście, a potem zaraz zamknął się z powrotem i tłoczył się, spragniony dotarcia jak najbliżej wieszczego drzewa, które stało się teraz zwykłym pniem, ogołoconym z liści i gałęzi.
Popychana ze wszystkich stron Hiacynta zaczęła płakać. Dwoje pozostałych, jak przystało starszym, wzięło ją między siebie, by ją chronić. Łucja zwróciła się w stronę otaczającego ją ludzkiego morza i poleciła:
- Zamknijcie parasole.
Padało, trzeba było jakoś się chronić przed deszczem. Polecenie wydała dziesięcioletnia dziewczynka, która przez całe życie zajmowała się tylko wyganianiem owiec na pastwisko, a jednak wszyscy posłuchali! Ozwał się jakiś głos:
- Deus in adiutorium me um intende!
A sześćdziesiąt tysięcy głosów odpowiedziało:
- Domine, ad adiuvandum me festina! - I zaczął się różaniec.
(c.d.) Dokładnie w południe, 13 października, Łucja, na którą skierowane były wszystkie spojrzenia, zrobiła gest zdziwienia i przerywając modlitwę wykrzyknęła:
- Teraz widać było błyskawicę! - I spojrzawszy w górę dodała:
-Jest! Jest!
- Na miłość Boską, córko, patrz dobrze. Uważaj, żebyś się nie pomyliła! - zaklinała matka, drżąca z trwogi, kiedy zbliżał się decydujący moment.
Ale Łucja nic już nie słyszała. Zaczęła się rozmowa z Niewidzialną:
- Czego żądasz ode mnie?
- Chcę ci powiedzieć, że mają zbudować tutaj kaplicę na moją cześć, bo jestem Matką Boską Różańcową, żeby nadal odmawiali codziennie różaniec. Wojna się skończy i żołnierze wkrótce wrócą do domów.
- Chciałam Cię prosić o wiele rzeczy. Czy uzdrowisz chorych i czy nawrócisz grzeszników itd...
- Niektórych tak, innych nie. Muszą się poprawić, niech proszą o wybaczenie swoich grzechów. - I przybierając smutniejszy wyraz oblicza:
- Niech nie znieważają więcej naszego Pana Boga, bo już tak bardzo został znieważony. I otworzywszy dłonie sprawiła, że lśniły w słońcu i kiedy się wznosiła, odblask Jej światła padał na słońce.
Oto Wielebna Matko powód tego, że krzyknęłam, by patrzyli w słońce. Nie było moim zamiarem zwrócić nań uwagi ludzi, gdyż nawet nie uświadomiłam sobie ich obecności. Zrobiłam to jedynie pchana wewnętrznym nakazem.
Kiedy Matka Boska zniknęła w ogromie firmamentu, zobaczyliśmy obok słońca świętego Józefa z Dzieciątkiem i Matkę Boską ubraną na biało, w błękitnym płaszczu. Zdawało się, że święty Józef i Dzieciątko błogosławią świat wykonując dłonią znak krzyża. Zaraz potem, kiedy ta wizja zniknęła, ujrzałam naszego Pana i Matkę Boską, która wydała mi się Matką Boską Bolesną. Wydawało się, że Pan błogosławi świat w ten sam sposób jak święty Józef. Ta wizja zniknęła i wydało mi się, że znowu widzę Matkę Boską, wyglądającą tym razem jak Matka Boska z Karmelu.
Analizując opowieść wizjonerki rozumiemy, że ta ostatnia wizja była pożegnaniem z Najświętszą Panną. Powtarzając po raz ostatni swoje napomnienie, które miało obiec cały świat jako "orędzie fatimskie", żegnając się, Najświętsza Panna otworzyła dłonie, by zalśniły w słońcu, albo - jak wydało się Frankowi i Hiacyncie - wskazała palcem na słońce.
(c.d.) Łucja automatycznie przełożyła na słowa ten gest, krzycząc:
- Patrzcie na słońce!
Wtedy ludzie stłoczeni w Cova da Iria i inni, którzy wspięli się na okoliczne wzgórza, położone w odległości czterech lub pięciu kilometrów, patrząc do góry, ujrzeli na własne oczy obiecany cud!
Deszcz nagle przestał padać, chmury rozstąpiły się i pokazał się słoneczny krąg przypominający srebrzysty księżyc i zaczął obracać się w zawrotnym tempie wokół własnej osi, podobny do ognistego koła, rzucając we wszystkie strony rozmaicie zabarwione wiązki światła, aż rozgorzały fantastycznie chmury na niebie, drzewa, skały, ziemia; padając na ogromny tłum i oślepiając go.
Kilka chwil przerwy, a następnie znowu taniec światła, jakby roziskrzony i przebogaty świecznik.
Znowu chwila przerwy i po raz trzeci pojawiły się sztuczne ognie, jeszcze bardziej urozmaicone, jeszcze barwniejsze i bardziej jaśniejące niż przedtem.
Tłum miał uczucie, że słońce oderwało się od sklepienia niebieskiego i zaraz runie na ludzi. Zerwał się jeden ogromny krzyk zdumienia i trwogi.
- Cud! Cud! - i wszyscy jak jeden mąż padli na kolana prosto w błoto i jęczeli: - O Boże, zmiłowania... Wierzę w Boga... Zdrowaś Maryjo... itd... - I ku bajecznie rozpłomienionemu niebu wzbił się błagalny i żarliwy akt skruchy:
- Z całej duszy żałuję za moje grzechy!...
Wierzący i niewierzący, mieszkańcy miast i wieśniacy, analfabeci i ludzie nauki, dziennikarze i wolnomyśliciele – (108) wszyscy widzieli, wszyscy zostali zniewoleni, wszyscy musieli uznać, że był to znak z nieba.
A teraz, kiedy niebo wróciło do zwykłego stanu, a blade słońce tkwiło bez ruchu na swoim miejscu, nie grożąc już, że spadnie na ziemię, wstali z klęczek, popatrzyli po sobie w osłupieniu, wymieniali niepewnym głosem pierwsze wrażenia, dotykali swoich ubrań, które jeszcze przed chwilą były nasiąknięte wodą i z nowym zdumieniem spostrzegli, że to wielobarwne światło całkowicie je wysuszyło.
"Taniec słońca" był przeznaczony dla tłumu, żeby tłum zobaczył, żeby widząc uwierzył, a uwierzywszy roznosił daleko, teraz i w przyszłości, wraz z wiadomością o cudzie również inną wiadomość, bardziej niż kiedykolwiek zbawczą. Tę, że Matka Boska naprawdę zstąpiła ze swego wygwieżdżonego królestwa, by przynieść ludziom orędzie miłosierdzia i zbawienia.
(c.d.) Ale kiedy tłum przyglądał się w osłupieniu temu cudownemu widowisku, uprzywilejowani wizjonerzy zostali porwani przez wizję, która była tylko ich udziałem.
Najświętsza Panna wznosiła się powoli w głąb słonecznego światła, a oni wpatrywali się w Nią pogrążeni w ekstazie. Kiedy zniknęła w ogromie przestrzeni, koło słońca ukazała się niby na plastycznym obrazie Święta Rodzina.
Po prawej stronie znajdowała się ubrana na biało Matka Boska, w jasnobłękitnym płaszczu, a Jej jaśniejące oblicze było piękniejsze niż kiedykolwiek; po lewej stronie znajdował się święty Józef z Dzieciątkiem i błogosławił świat znakiem odkupienia.
Kiedy ta wizja zniknęła, Łucja ujrzała jeszcze, jak Pan nasz błogosławi lud i zobaczyła raz jeszcze Matkę Boską, najpierw jako Matkę Boską Bolesną, a potem jako Matkę Boską z Karmelu.
Matka Boska, przykład wszelkich cnót w łonie Świętej Rodziny, Matka Boska, która uczestniczyła w Męce Boskiego Odkupiciela spowodowanej grzechami ludzi, Matka Boska, która kładzie swą mocną matczyną dłoń na duszach konających, by wydobyć je z wiecznego nieszczęścia. Jednym słowem Królowa, którą możemy czcić dzięki świętemu różańcowi pomagającemu rozmyślać nad wszystkimi Jej aspektami jako Matka Boga i Współodkupicielka rodzaju ludzkiego.
Ostatni obraz znikał, kiedy po raz ostatni słońce zabarwiło cudownym światłem niebo i ziemię, rzeczy i stworzenia.
Łucja w ten sposób kończy swoją opowieść:
Oto, Wielebna Matko, historia objawień Matki Boskiej w Cova da Iria w roku 1917. Za każdym razem, kiedy z jakiegoś powodu musiałam o nich mówić, starałam się używać jak najmniejszej liczby słów, gdyż pragnęłam zachować tylko dla siebie te najbardziej intymne fragmenty, których wyjawienie tak dużo mnie kosztowało. Ponieważ jednak są to sprawy Boże, nie moje, On zaś teraz za twoim pośrednictwem żąda ode mnie ich wyjawienia, oto one. Zwracam to, co nie należy do mnie. Niczego nie skryłam z rozmysłem. Być może, gdybym mniej troszczyła się o to, żeby przypomnieć sobie niezliczone łaski, o jakie miałam prosić Matkę Boską, wojna skończyłaby się jeszcze tego samego dnia 13 października.
Niejeden był zdumiony pamięcią, jaką Bóg zechciał mnie obdarzyć. Dzięki Jego nieskończonej dobroci moja pamięć jest wystarczająco wyposażona w każdym sensie. Ale gdy w grę wchodzą te nadprzyrodzone sprawy, nie ma co się dziwić, że odciskają się w umyśle w ten sposób, iż prawie nie da się o nich zapomnieć. A przynajmniej nigdy nie zapomina się sensu rzeczy, jaki wskazują, chyba że sam Bóg zechce, byśmy o nich zapomnieli.
Warto zauważyć, że kiedy Łucja opisuje nam wizje, jakie pojawiły się w sąsiedztwie słońca, nie mówi o wielkim cudzie, o Boskiej pieczęci potwierdzającej nadprzyrodzony charakter wydarzeń w Cova da Iria. O tym rozpisują się ówczesne dzienniki. Amerykański korespondent jednej z największych agencji prasowych w swoim kraju wysłał 14 października 1917 roku długą depeszę, w której opisał wydarzenie. W Rzymie, znany naukowiec, ojciec Pio Scatizzi SJ, zanalizował wydarzenie w świetle nauki. Żyje jeszcze mnóstwo ludzi, którzy byli naocznymi świadkami wydarzenia i którzy potwierdzają wersję podawaną w gazetach i książkach.