22. Światełko na progu
2022-07-12
Światełko na progu
Wojna, "niepotrzebna rzeź" - jak określił ją Benedykt XV, wówczas sternik Łodzi Piotrowej, dobiegła końca. Cały świat odetchnął z ulgą. Ale szalała "hiszpanka", która groziła unicestwieniem tego, czego nie zdążyła pochłonąć wojna.
Pod koniec 1918 roku epidemia ujawniła się również w Aljustrel i 23 grudnia - w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia - także Hiacyntę i Franka dotknęła okrutna zaraza. Wraz z nimi wszyscy pozostali członkowie rodziny musieli położyć się do łóżek z wyjątkiem taty, który przy wsparciu kilku miłosiernych osób pełnił rolę sanitariusza.
Choroba nie odwiodła dwojga wizjonerów od codziennych ofiar tak zalecanych przez Matkę Boską, a nawet dała im sposobność do ich mnożenia. Cierpieli, ale nie użalali się nad sobą: tak bardzo pragnęli zobaczyć się, a jednak wyrzekali się tego, lekarstwa były wstrętne, a oni przełykali je, nie przerywając modlitwy. Odczuwali wielką odrazę do mleka i rosołu, ale wypijali jedno i drugie z radością... "Wszystko z miłości do naszego Pana i do Niepokalanego Serca Maryi".
Łucja, która nie zważając na to, że może się zarazić, kiedy tylko miała czas, dotrzymywała im towarzystwa, zapytała pewnego dnia Hiacyntę:
- Czujesz się dzisiaj lepiej, prawda?
- Dobrze wiesz - odparła kuzyneczka - że już nie wyzdrowieję. Taki ból czuję w piersi. Ale nic nie mówię, bo cierpię za nawrócenie grzeszników.
Wydawało się jednak, że choroba przybiera pomyślny obrót, i Hiacynta, chociaż była słaba, mogła wstać z łóżka.
Również Franek po spędzeniu dwóch tygodni w łóżku mógł wstać, ale choroba nadal podkopywała organizm i słabość pogłębiała się z każdym dniem.
- Cierpisz, Franku, prawda? - pytano go widząc, że taki jest blady i zadyszany.
On zaś odpowiadał z uśmiechem:
- Tak, bardzo. Ale znoszę to wszystko przez miłość do naszego Pana i Matki Boskiej.
(c.d.) Pamiętamy, że kiedy podczas pierwszego objawienia Łucja zapytała Matkę Boską, czy także Franek pójdzie do raju, uzyskała odpowiedź:
- Tak, ale będzie musiał odmówić przedtem bardzo dużo różańców.
Ileż ich od tego dnia odmówił! Bardzo często po skończeniu różańca razem z siostrzyczką i kuzynką, kiedy one przystępowały już do zabawy, on oddalał się i zaczynał samotną przechadzkę w milczeniu.
- Co robisz, Franku?
Podnosił tylko w odpowiedzi rękę i pokazywał różaniec.
Nalegano:
- Chodź teraz się pobawić, potem pomodlimy się razem.
Ale on odpowiadał:
- Potem? Teraz jest potem. Nie pamiętacie, że Matka Boska powiedziała, że zanim pójdę do nieba muszę odmówić bardzo dużo różańców?
Wydawało się, że chce powiedzieć: "Pragnę jak najszybciej iść do nieba i dlatego im szybciej odmówię różańce, które mi przypadają, tym dla mnie lepiej".
Innymi razy znikał i daremnie go szukano, daremnie wołano, aż wreszcie znajdowano za jakimś murkiem lub za gęstymi krzakami klęczącego z twarzą przy ziemi.
Przyganiano mu:
- Dlaczego nie odpowiedziałeś? Dlaczego pozwalałeś, żebyśmy tak się martwili?
Milczał, gdyż niczego nie słyszał, nie zdawał sobie sprawy z tego, że tyle czasu minęło...
- Co to za dziwactwo, żeby modlić się samemu?
- Najbardziej lubię modlić się samotnie, żeby rozmyślać, żeby pocieszać naszego Pana, który tak cierpi z powodu wielkiej ilości grzechów.
Na tym polegało jego oczarowanie.
Teraz jednak był tak słaby, że zdarzały się dni, kiedy nie był w stanie odmówić całego różańca i ze smutkiem skarżył się:
- Mamo, nie mogę już odmówić różańca. Dochodzę do połowy i dalej nie daję rady.
Matka dodawała mu otuchy:
- Jeśli nie możesz wypowiedzieć słów, odmawiaj różaniec w myślach. Matka Boska widzi serca i spodoba się Jej to i tak.
Ale Franek nie mógł się uspokoić.
(c.d.) Doradzano, żeby w dni słoneczne wychodził na króciutką przechadzkę, a on, zbierając wszystkie siły, wspiął się kilka razy aż do Cova da Iria, pchany pragnieniem zobaczenia miejsca, gdzie ukazała mu się piękna Pani odziana w słońce i gdzie przeniknęło go Boskie światło. Kiedy docierał na miejsce, klękał przed błogosławionym dąbkiem i patrzył wytrwale do góry, gdzie teraz nic już nie było widać, ale gdzie on dostrzegał oczyma duszy to, o czym nie da się zapomnieć, jeśli raz choćby się to ujrzało.
Wzdychał:
- Tak chciałbym jak najszybciej znaleźć się przy Tobie...
Wracał stamtąd z sercem odnowionym a wewnętrzne szczęście odbijało się także na jego wychudzonej twarzy i w zmęczonych oczach. Mówiono mu więc: "Masz się lepiej i zobaczysz, że rychło wrócisz do zdrowia", ale on odpowiadał: "Nie" i w tonie głosu, w wyrazie twarzy było coś tajemniczego, co robiło na wszystkich wielkie wrażenie.
Pewnego razu matka, która tak bardzo go kochała, zwracając się przy nim do wizerunku Matki Boskiej, wykrzyknęła:
- Najświętsza Panno , jeśli go uzdrowisz, dam ci tyle ziarna, ile on waży.
A Franek powiedział pogodnie:
- Nic z tego, nie uzyskasz tej łaski.
Pod koniec lutego 1919 roku zaczął czuć się coraz gorzej i znowu musiał położyć się do łóżka. Hiacynta, przeczuwając to, co miało nastąpić i co być może nastąpi już wkrótce, całe dni spędzała przy nim, modląc się - miała jeszcze na to dość sił - mówiąc o losie zgotowanym grzesznikom, powtarzając wyuczone akty strzeliste na cześć Jezusa i Maryi.
Pewnego dnia posłali w pośpiechu po Łucję, gdyż mieli jej do przekazania wielką nowinę:
- Odwiedziła ich Matka Boska.
(c.d.) Przyszła do izdebki, do łóżka chorego, by powiedzieć, że rychło powróci, żeby zabrać go do nieba.
Hiacyntę natomiast zapytała, czy chce nadal nawracać grzeszników, a kiedy dziewczynka odpowiedziała twierdząco, Matka Boska oznajmiła, że dziewczynka musi pójść do szpitala, gdzie wiele przecierpi, ale będzie znosić to za nawrócenie grzeszników, dla zadośćuczynienia za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi i z miłości do Jezusa.
Ponieważ Hiacynta miała o szpitalu wyobrażenie dosyć złe jako o "bardzo ciemnym domu, gdzie nic nie widać", zapytała, czy pójdzie tam również Łucja, ale Matka Boska odpowiedziała, że nie. Będzie jej towarzyszyć mama, ale później... "później zostanę sama" - zakończyła relację dziewczynka, pochylając głowę i z oczyma pełnymi łez.
- Ale - dodała zaraz, przezwyciężając chwilę słabości - to nieważne. Będę cierpiała z miłości do naszego Pana, żeby zadośćuczynić za zniewagi wyrządzane Niepokalanemu Sercu Maryi, za nawrócenie grzeszników i za Ojca Świętego.
Franek potwierdzał słabymi skinięciami głowy. Także on chętnie cierpiał z tych samych powodów, dla których nasz Pan jest smutny i potrzebuje pociechy.
W ostatnich dniach marca stan zdrowia chłopca pogorszył się jeszcze bardziej. Kiedy w pewnym momencie Łucja była sama przy jego łóżku, wyciągnął spod przykrycia sznur, którym się opasywał, podając jej, powiedział:
- Zabierz, żeby mamusia niczego nie zobaczyła. I tak nie mogę już go nosić. - W ten sposób żegnał się, zmartwiony, z tym, co było zarazem narzędziem i intymnym świadectwem pragnienia ofiary i cierpienia z miłości do naszego Pana... Na skrwawionym sznurze zaciśnięte były trzy węzły.
Drugiego kwietnia jego stan był już tak zły, że postanowiono wezwać proboszcza, żeby go wyspowiadał.
(c.d.) Drugiego kwietnia stan był już tak zły, że postanowiono wezwać proboszcza, żeby go wyspowiadał.
Nie przystąpił jeszcze do Pierwszej Komunii! Użalał się z tego powodu matce:
- Mamusiu umrę i nie przyjmę ukrytego Jezusa.
Matka uspokoiła go. Przyjdzie proboszcz i przyniesie Jezusa.
Poprosił, żeby sprowadzono Łucję.
- Łucjo, mam się wyspowiadać, żeby przyjąć Komunię, a potem umrzeć. Powiedz, czy widziałaś kiedy, żebym popełnił jakiś grzech?
- Zdarzało się - odpowiedziała Łucja - ze byłeś nieposłuszny wobec swojej mamy. Mówiła, żebyś został w domu, a ty uciekałeś i przychodziłeś do mnie albo gdzieś się ukrywałeś. Pamiętasz?
- To prawda. Idź teraz po Hiacyntę i zapytaj, czy pamięta coś więcej.
Hiacynta przypomniała sobie, że zanim jeszcze zobaczył Matkę Boską, zabrał ukradkiem tacie drobną monetę, żeby kupić organki i podarować koledze, i że kiedy chłopcy z Aljustrel bili się na kamienie z chłopcami z Boleiros, on także rzucił kilka kamieni.
- Z tego - wykrzyknął chory - już się wyspowiadałem. Ale wyspowiadam się raz jeszcze. Kto wie, może to moje grzechy sprawiły, że Pan Jezus jest taki smutny. - I składając ręce zaczął się modlić:
- O Jezu mój, wybacz nam nasze winy.
Potem znowu zwrócił się do Łucji:
- Łucjo, także ty proś Pana, żeby wybaczył mi moje grzechy.
- Będę prosić, ale wybaczył ci je już w chwili, kiedy Matka Boska powiedziała, że rychło wróci, by zabrać cię do raju. Teraz pójdę na Mszę i będę modliła się za ciebie do Jezusa ukrytego.
Uśmiech wdzięczności rozjaśnił jego zmienioną twarz.
- Posłuchaj, proś Go, żeby ksiądz proboszcz udzielił mi Komunii.
Później przyszedł proboszcz, wyspowiadał go i obiecał, że następnego dnia przyniesie święty Wiatyk.
Franek był szczęśliwy i wszystkim tym, którzy go odwiedzali mówił ciągle o swojej wielkiej radości:
- Jutro ksiądz proboszcz przyniesie mi Komunię świętą. Jutro przyjmę Jezusa ukrytego.
(c.d.) Franek był szczęśliwy i wszystkim tym, którzy go odwiedzali mówił ciągle o swojej wielkiej radości:
- Jutro ksiądz proboszcz przyniesie mi Komunię świętą. Jutro przyjmę Jezusa ukrytego.
Zdołał wypić odrobinę mleka i odrobinę rosołu, żeby nabrać sił, ale nie chciał niczego jeść przez całą noc.
Kiedy kapłan przybył z Najświętszym Sakramentem, spróbował usiąść na łóżku, ale nie udało mu się z powodu wielkiej słabości i musiał się z tym pogodzić. To także była ofiara dokonana z miłości do Jezusa.
- Ciało Chrystusa - oznajmił kapłan, kładąc mu na wargach Hostię - niech strzeże duszy twojej na żywot wieczny.
Franek, który miał ręce skrzyżowane na piersiach, rozwarł wyblakłe wargi, poczuł jak Jezus całuje go, po czym zamknął je i trwał bez ruchu. Obecnym wydało się, że nieskończona słodycz tego pierwszego i ostatniego kontaktu z ukrytym Jezusem oderwała go od ziemi, by dać mu wieczność.
Kiedy ocknął się z ekstazy, zobaczył nachyloną nad sobą matkę. Powiedział:
- Mamusiu, czy nie mogłabyś też przyjąć naszego Pana? - a zwracając się do siostry, która przyglądała mu się w pełnym nabożeństwa milczeniu:
- Dzisiaj jestem szczęśliwszy od ciebie, ponieważ mam w sercu ukrytego Jezusa.
Później poprosił o przebaczenie mamę, tatę, chrzestną matkę, rodzeństwo i wszystkich, i chciał, żeby go pobłogosławili.
Łucji i Hiacyncie powiedział:
- Odmówcie za mnie różaniec, bo ja już nie dam rady.
Wieczorem, kiedy dziewczynki szły już spać, gdyż rodzice posłali je do łóżek, pozdrowił je po raz ostatni z pełnym pewności spokojem:
- Idę do raju, ale będę tam dużo się modlił do Jezusa i Matki Boskiej, żeby was także wnet tam przyjęli. Do zobaczenia w niebie. Żegnajcie.
Tak rozstawał się z tymi, z którymi dzielił zabawy i zmęczenie, modlitwy i święte pragnienia, nadzwyczajne łaski i codzienne ofiary składane Jezusowi.
Kiedy Hiacynta doszła do drzwi, odwróciła się i powiedziała mu z pełną wdzięku szczerością:
- Pozdrów naszego Pana i Matkę Boską. Powiedz Im, że przecierpię wszystko, co tylko zechcą, żeby nawrócić grzeszników i zadośćuczynić za zniewagi, jakie wyrządzane są Niepokalanemu Sercu Maryi.
Franek potwierdził skinieniem.
(c.d.) W izbie została tylko mama. Kiedy umiera dziecko, inni mogą pozostać albo sobie pójść, ale mama czuwa zawsze.
Noc przeszła jednak spokojnie. Chory nie żalił się, nie cierpiał. Spał. Wydawało się, że odpoczywa. I rzeczywiście odpoczywał.
Dopiero, kiedy nadciągał świt, koło godziny szóstej, obudził się i zawołał matkę:
- Mamusiu!
- Co ci jest, kochanie, czego chcesz?
- Nic. Spójrz, tam koło drzwi, jakie piękne światło!
Anielski uśmiech rozświetlił twarz umierającego dziecka.
Matka spojrzała we wskazanym kierunku. Nic nie zobaczyła.
- Jakie piękne światło - wykrzyknął znowu oczarowany Franek.
Nie powiedział tego, ale musiało to być to samo światło, które sześć razy oczarowało go w Cova da Iria.
Chwilę później wyszeptał głosem prawie już zgasłym:
- Teraz już go nie widzę. - Ale uśmiech, który rozjaśniał jego twarz, jeszcze się wzmógł, aż stał się widocznym znakiem szczęścia.
I taka była jego agonia. Rajski uśmiech, którego śmierć nie waży się pogwałcić.
Był dzień 4 kwietnia 1919 roku. Wizjoner nie miał jeszcze 11 lat.
Jaka śmiałość i wzniosłość lotu w ciągu tak krótkiego czasu